czwartek, 23 stycznia 2020

Kanał Gliwicki - pierwsze koty za płoty

Krótko po ukończeniu przez Kasię kursu oraz pomyślnego zdania egzaminu na sternika motorowego, rozpoczęliśmy poszukiwania miejsca blisko nas, gdzie można by wypożyczyć łódź motorową i jak najszybciej rozpocząć praktykę na wodzie. Jako, że jesteśmy ze Śląska nasz naturalny wybór padł na Marinę Gliwice. Jest to przystań położona w porcie Gliwice na Kanale Gliwickim, prowadzona przez fantastycznych ludzi, Panią Ewę i Jej męża Czesława.
Właściciele mariny zrobili bardzo dużo dla promocji turystyki wodnej w naszym regionie, ponadto kultywują tradycję Kanału Gliwickiego przypominając jego historię i lata świetności.
Obecnie poza możliwością wypożyczenia łodzi (również bez patentu) organizują rejsy tematyczne statkiem Foxtrot - jest to zabytkowa jednostka wyprodukowana w 1933 roku w niemieckiej stoczni i była pierwszą jednostką flagową białej floty na jeziorze Heisingen. Do Mariny Gliwice przybyła w 2016 roku pod polską banderą. Z ciekawszych rejsów odbywających się tym wspaniałym statkiem można wymienić chociażby rejs kulinarny z gotowaniem na żywo, rejsy muzyczne oraz rowerowe do portu w Koźlu - tzw. one way, powrót już na dwóch kółkach.


Kanał Gliwicki to też miejsce które powinno przyciągnąć miłośników techniki, od kilku lat obowiązkowy punkt wizyty w czasie śląskiej Industriady - szlaku zabytków techniki.

Wybudowany w latach 1935-1939 zastąpił stary Kanał Kłodnicki i stanowił drogę wodną żeglugową łączącą Odrę z Górnośląskim Okręgiem Przemysłowym. Jego długość od portu w Kędzierzynie-Koźlu do Portu Gliwice wynosi 40,6km na których zlokalizowanych jest sześć śluz.
Po więcej informacji zapraszam na strony: https://marinagliwice.pl/ oraz http://kanalgliwicki.net/



Na nasze pierwsze pływanie wybraliśmy małą łódkę kabinową Romana 4,2m. Jako że najwięcej obaw budziło u nas śluzowanie, to sympatyczny pan Bosman zrobił nam dokładny instruktaż oraz przećwiczyliśmy podstawowe manewry portowe. Pocieszające było również zapewnienie pani Ewy - właścicielki, że do tej pory tylko raz zdarzyła im się sytuacja gdzie pewien pan utopił łódź w komorze śluzy... Niby pocieszające, że tylko jeden, ale z drugiej strony - da się :) Chcieliśmy to pływanie potraktować bardziej szkoleniowo, czyli Kasia miała okazję trenować manewry których się nauczyła, zaś ja "ogarnąć" temat pływania łódką i wszystkich czynności które wykonuje marynarz, asystent skipera czy jak tam sobie nazwiemy taką osobę. Ogólnie - jest tego sporo, zasady, przepisy, prawo wodne -  na szczęście pływanie na kanale ma tą zaletę dla początkujących, że nikt nam z boku nie wypłynie, więc należy się orientować co dzieje się z przodu i z tyłu.

Czasem coś może się dziać ponieważ Kanał Gliwicki jest używany do transportu węgla w kierunku Wrocławia, dlatego można na swoje drodze spotkać zestaw barka + pchacz. Po odbiciu od pomostu mariny ruszyliśmy w kierunku pierwszej śluzy, która znajduje się bardzo blisko - Łabędy. Radość z pierwszego samodzielnego rejsu - niesamowita, to jest to czego chcieliśmy. Płyniemy... ale jakoś tak dziwnie, jakby przechyleni... a nie jesteśmy na żaglówce...Ok, szybka lekcja balastowania w praktyce - jeżeli na małej łódce znajdują się dwie osoby różniące się wagą o 100%, to o ile obie osoby nie będą na środku, to łódką będzie przechylona na burtę gdzie zalega cięższy osobnik :D W efekcie musiałem się trzymać środka, żebyśmy nie sprawiali wrażenia karykaturalnego dla postronnych obserwatorów. Dopływamy do śluzy... wow, robi wrażenie, pomimo tego, że nie była to największa śluza na kanale. dochodzimy do ściany, cumujemy nabiegowo (czyli trzymając wolny koniec liny w ręku) do lin puszczonych wzdłuż drabinek. Obsługa jest bardzo sympatyczna i pomocna. Wystarczy powiedzieć, że to nasze pierwsze śluzowanie. Płynąc od strony Gliwic mamy za sobą tzw. wysoką wodę, czyli po zamknięciu wrót za rufą, otwierają się powoli przednie, a nasz mały stateczek powolutku opada coraz niżej. W tym czasie rola naszej załogi to luzowanie cum w zgodnie z ruchem łódki. Trzeba również zwrócić uwagę, by odbijacze łodzi nie weszły i zaklinowały się wewnątrz ściany tzw. Larssena która przypomina ryflowanie pionowe. Niestety wszystko jest strasznie brudne z osadów itp. Wiedzieliśmy o tym, więc byliśmy przygotowani i wyposażeni w rękawice. 





W momencie gdy poziomy wód kanału się wyrównają, wrota zostają całkowicie otwarte, zapala się zielone światło i można kontynuować podróż. Różnica poziomów to 4,2m.
Na ten pierwszy krótki rejs obraliśmy jako cel zatokę Kormoranów na wysokości jeziora Dzierżno. Miejsce przesiadywania tych ptaków łatwo rozpoznać po ogołoconych, białych drzewach pokrytych produktem ubocznym pokarmu :) Płynąc tak sobie spokojnym tempem by nie denerwować miłośników moczenia kija, wspominaliśmy jak to nie raz przejeżdżaliśmy mostem nad śluzą w Łabędach spoglądając w dół, a teraz mogliśmy to miejsce i jego zakamarki poznać zupełnie z innej strony. Bardzo sympatyczne uczucie.


To miejsce na tyle nam się spodobało, że po jakimś czasie zdecydowaliśmy się już na całodniową wyprawę od 8 rano do zachodu słońca. Wybraliśmy też inną łódź Delfin, miała 5,3m długości  i zdecydowanie więcej miejsca w kokpicie oraz kabinie. To już był prawdziwy rejs! Mieliśmy okazję poznać kolejne dwie śluzy - Dzierżno o jednym z największych spadów - 10,3m oraz Rudziniec. Czasu było sporo, dlatego na wysokości jeziora Pławniowice urządziliśmy cumowanie i wypad na ląd na obiad do pobliskiego baru przy plaży. 
Po powrocie ruszyliśmy w dalszą drogę do celu wyprawy jakim była Marina Ujazd. Niestety w tamtym czasie słowo marina to zdecydowanie zbyt wyszukana nazwa dla tego miejsca. Jeden pomost i w zasadzie to wszystko. Dlatego postanowiliśmy wybrać się na spacer pieszy po okolicy, uzupełnić prowiant i przygotować do drogi powrotnej. Pokonując śluzy w tym kierunku jazda jest do góry. Wydaje mi się bardziej emocjonująca, pomimo, że obsługa otwierała wrota bardzo powoli. Wtłaczające do środka tony wody powodowały, że mała łódź dostawała konkretnego rozkołysu i trzeba się było pilnować z cumami. Wykonując już tą operację wielokrotnie można się poczuć pewniej i wrażenie bycia zamkniętym w wielkiej metalowej wannie z której ktoś wypuszcza, bądź dolewa wody, nie jest już tak przytłaczające. Może się spodobać jako fajna, rzadko spotykana atrakcja. Jedyny minus tych operacji to czas ich wykonania. Nie zawsze udało się wpłynąć bezpośrednio do śluzy, czasem trzeba było odczekać w wyznaczonym miejscu. Oczywiście najlepszym rozwiązaniem które też stosowaliśmy jest dzwonienie z wyprzedzeniem do obsługi i zgłaszanie chęci śluzowania. Cała operacja jest płatna a opłata pobierana jest w Marinie Gliwice gdzie otrzymujemy potwierdzenie, które należy przekazać obsłudze.


Podsumowując nasze dwa samodzielne rejsy, nie taki diabeł straszny, wszystko da się opanować, kwestia praktyki. Specjalnie wybraliśmy Kanał Gliwicki ponieważ to wspaniała historia Śląska z czasów rozkwitu przemysłu, otaczająca przyroda, cisza i spokój. Ponadto niemal gładka tafla wody, co jest istotne przy pierwszych rejsach gdzie poznajemy swoją łódź, jej zachowanie na wodzie oraz procedury. Trzeba mieć jednak na uwadze, że woda to potężny żywioł, wymaga szacunku i respektu. Dla nas wniosek był tylko jeden - chcemy kontynuować taką formę turystyki i poznawania miejsc, które niejednokrotnie już wcześniej znaliśmy ale z zupełnie innej perspektywy.

Pozdrawiamy a ewentualnie po więcej informacji zapraszamy na O nas - Activegames.pl
ACTIVEandTRAVEL team :)

Zachęcamy do śledzenia nas na mediach społecznościowych:

WaterActiveGirl (@sail_and_sup)                  Kris_K (@kris__k_s)





niedziela, 12 stycznia 2020

Początek: czyli tradycyjnie, jak to się zaczęło...


Cześć z tej strony Kasia i Krzysiek, jesteśmy spokojnym małżeństwem 30-latków.... no może bardziej w przedziale  35-40 :D jesteśmy ze Śląska i chcielibyśmy serdecznie Was przywitać :)
Pomysł na spisanie relacji z naszych podróży w formie pamiętnika lub bloga pojawił się w naszych głowach już jakiś czas temu. Coraz częściej łapaliśmy się na tym, że pewna chronologia wyjazdów, wspomnienia ulegały zaburzeniu. Jedynie dzięki obecnej technologii cyfrowej, datowaniu zdjęć, filmów można pamięć odświeżyć i uzupełnić. Dlatego z jednej strony chcemy pisać i prowadzić ten blog dla siebie, z drugiej zaś będzie nam bardzo miło jeżeli ktoś na niego zaglądnie i znajdzie fajne inspiracje do własnych podróży.
Jedno musimy zaznaczyć na samym początku - to co charakteryzuje praktycznie 100% naszych wyjazdów i co znajdzie swoje odzwierciedlenie we wpisach - to woda. Osoby lubiące czytać o dalekich egzotycznych podróżach, czy z jedynie plecakiem, czy wręcz przeciwnie - "na bogato" raczej poczują się zawiedzeni.
Woda i aktywność na niej to jedna z naszych wspólnych pasji, dlatego myślę, że możemy nazwać się wodniakami. Co ciekawe, nie zawsze tak było, dlatego myślę, że ten post będzie dobrym miejscem na opisanie nieco naszej historii.
Zawsze gdzieś nas ciągnęło, zdecydowanie nie jesteśmy ludźmi spędzającymi wolny czas przed telewizorem, zwłaszcza, że nie ma go zbyt wiele - praca, własna firma (2k-invest.pl), to wszystko sprawia, że każda chwila spędzona na łonie natury jest bardzo ważna i niezbędna do podładowania baterii. Czy to wypady rowerowe, czy samochodem w bliższe lub dalsze zakątki czy wreszcie jedno i drugie to coś co bardzo pozytywnie na nas działa. Wakacje w ciepłych miejscach, jednak nie leżenie plackiem przy hotelowym basenie lub na plaży, tylko wynajęcie samochodu i zwiedzanie, poznawanie historii, odkrywanie tego co gdzieś poza utartym szlakiem. W tym miejscu muszę zaznaczyć, że Kasia jest świetną organizatorką, dlatego o atrakcje, czy miejsca do zobaczenie nie musiałem się nigdy martwić. Plan był i jest zawsze dobrze rozpisany,  z punktami, lokalizacjami, czasami i kolejnością... Fakt czasem może to denerwować, jednak zostawia 1-2 dni w swoim planie 'na spontana' :D To co istotne... moja żona cierpi na chorobę lokomocyjną, oczywiście tylko wtedy gdy jest pasażerem...
... Przeskakujemy szybko do roku 2016, spędzamy urok na przepięknej, choć surowej wyspie Lanzarote. Był to wyjazd zorganizowany dlatego mieliśmy dostęp do różnych wycieczek fakultatywnych, większość miejsc zwiedziliśmy na własną rękę wypożyczając samochód, ale jedna wydała mi się interesująca. Był to rejs katamaranem na sąsiednią wyspę La Graciosa. Tak sobie pomyślałem - "Kaśka chyba przesadza trochę z tą chorobą lokomocyjną, trzeba to sprawdzić..." Jakimś sposobem przekonałem ją, że to będzie super uzupełnienie tego co zobaczyliśmy z lądu, a objeździliśmy całą wyspę...
... I tak to się właśnie zaczęło - pasja do wody, do pływania, do odkrywania miejsc niedostępnych z lądu - małych urokliwych zatoczek, super miejsc do snorkeling'u, czy chociażby plażowania bez tłumów innych turystów wokoło siebie. Najpierw zaraziła się nią Kasia po pewnym czasie również ja poprzez żeglarstwo, ale o tym w kolejnych wpisach. Nie bez znaczenia był fakt, że zarówno przeprawa małym pasażerskim promem do portu w którym cumował nasz catamaran, jak i sam rejs nim nie rozbił żadnego wrażenia na Kasi jeżeli chodzi o złe samopoczucie. Wręcz przeciwnie, bawiła się super, nawet wtedy kiedy nasz mały prom przebijał się przez falę przyboju wykładając z burty na burtę... Jeżeli o mnie chodzi - myślałem, że zginiemy :D serio, byłem pewien, że to tak nie powinno być. Siedząc na drugim poziomie otwarte pokładu przy każdym przechyle na burtę spieniony ocen bardzo niebezpiecznie się do nas zbliżał... Na szczęście po pokonaniu tych kilkunastu fal wszystko się uspokoiło i również ja mogłem się nieco odprężyć.
Po dotarciu do portu wraz z całą grupą weszliśmy na pokład catamaranu i rozpoczął się właściwy rejs. Patrząc na to z perspektywy czasu, wiedzy jaką mamy, był to zwykły spęd turystów, który nie miał zbyt wiele wspólnego z żeglowaniem - ot opłynięcie wyspy, postój na kotwicowisku i dopłynięcie pontonami do plaży na dwugodzinne plażowanie. Niby nic specjalnego, ale dla nas wtedy, a zwłaszcza dla Kasi wystarczyło by połknąć bakcyla wodnych przygód. Pomimo, że nie wiedzieliśmy i do teraz nie wiemy jakim modelem catamaranu płynęliśmy, to jednak coś zaiskrzyło do multihuli (wielokadłubowców) ... :)
W kolejnym roku już wiedziałem jaki prezent zrobić Kasi na urodziny - kurs sternika motorowodnego (jednostki z napędem motorowym jakoś od początku bardziej nam pasowały, chociaż dla mnie to żagle były tym piękniejszym obliczem jachtów, jednak stanowiły póki co wiedzę tajemną).
Tak w zasadzie kończy się ten wstęp stanowiąc jednocześnie początek przygód, podróży jak również pewnych zmian w naszym życiu zawodowym, o których będziemy chcieli w kolejnych wpisach opowiedzieć.
Pozdrawiamy a ewentualnie po więcej informacji zapraszamy na O nas - Activegames.pl
ACTIVEandTRAVEL team :)

Zachęcamy do śledzenia nas na mediach społecznościowych:

WaterActiveGirl (@sail_and_sup)                  Kris_K (@kris__k_s)